środa, 23 stycznia 2013

Jak to było w PRL-u...

Pierwsza wersja tematu na ostatnie spotkanie brzmiała: „Wspominamy PRL”.
Ale zaraz zrobiło się gorąco,  każdy coś miał natychmiast do powiedzenia, każdy podniesionym głosem!
Organizatorki musiały więc krzyknąć szybko: 
Okej, tylko nie rozmawiamy o P O L I T Y C E! (Bo wiadomo jak TAKIE rozmowy się kończą. Makabrycznie po prostu.)

Żeby było łatwiej, czyli żeby uniknąć napiętych dyskusji, a świetnej okazji do wspomnień nie stracić - zmieniłyśmy temat spotkania – na niby oklepany, ale jakże (zwłaszcza dla nas organizatorek) ciekawy – ABSURDY PRL-u!


Czekałam na to spotkanie niecierpliwie, bo co ja tam pamiętam! 
Syrenkę, bo latem siedzenia parzyły i kleiły się do ciała, a do tego kiedyś jechaliśmy nią strasznie długo, co kawałek stając i szukając po rowach wody do chłodnicy; mamę i wszystkie ciocie w sukience z tego samego materiału (możliwe też, że i zasłony u babci z tego samego były…), gumy Turbo (Donald też, ale wolałam obrazki z Turbo!), piłki na gumce, oranżadę, rarytasy u babci: Visolvit i Vibovit (ten drugi koniecznie wyjadany palcem!)… i co by tu nie wymieniać, to są to wspomnienia lat dziecinnych – więc sentymentalne bardzo i tylko uśmiech na twarzy wywołują. No, może oprócz wspomnień tego obrzydliwego granatowego fartuszka szkolnego…

Tak jak się spodziewałam – na spotkaniu było arcyciekawie!!! Niesamowite, że potraficie z takim humorem i dystansem wspominać czasy PRL. Słyszałam o kartkach na jedzenie, na paliwo; o „załatwianiu”, o „rzucaniu” towaru tu czy tam, o rozmowach nie tylko ręcznie łączonych, ale i kontrolowanych – ale dopiero opowieści grupy wszystko to uczyniły bardziej rzeczywistym. Opowiadać o tych absurdach to jedna sprawa, ale w takiej rzeczywistości żyć?!
A jednak, i tak naśmialiśmy się dużo, zwłaszcza z historii typu „jak od szynki dojść do pralki”, czyli handlu wymiennego, który był na porządku dziennym (lub wręcz jedynym „porządkiem” ówczesnego handlu :-)); z „przygód” pomnika Lenina w Nowej Hucie; z szoku, kiedy ktoś martwiąc się długo jak sobie coś w Pradze „załatwić” nagle odkrył, że to można po prostu… kupić!

Były historie absurdalne, zabawne i smutne, ale chyba wszyscy się zgodzimy (sporo tu ryzykuję tym stwierdzeniem, ale co tam, najwyżej oberwie mi się przy kolejnym spotkaniu i zrobię sprostowanie) – na szczęście są to już tylko WSPOMNIENIA!
Kasia 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz