W pierwszą niedzielę września „Kawa czy herbata” przy nieocenionej pomocy naszych znakomitych dziewczyn Agnieszki, Kasi i Moniki zorganizowała wypad na klify Moheru. Pojechaliśmy wynajętym minibusem marki Mercedes z bardzo sympatycznym Ian'em. Pogoda nam dopisywała, od rana podziwialiśmy wspaniałe irlandzkie krajobrazy, przewijające się za oknami.
Pierwszy dłuższy postój zaliczyliśmy w Lahinch. Spacerowaliśmy po wspaniałej, równej, jak stół plaży obserwując surferów. Nie było zbyt dużych fal, ale surferów nie brakowało. Po półgodzinnym postoju ruszyliśmy dalej. Około godziny 13 dotarliśmy na miejsce. Podziwialiśmy niezapomniane widoki klifów od strony lądu. Z wierzchołka odrestaurowanej wieży obserwacyjnej roztaczały się fantastyczne widoki. Po ok. 1,5 godzinnym pobycie na wierzchołkach klifów, pojechaliśmy na dół do miejscowości Doolin, skąd mieliśmy zabukowany rejs statkiem u podnóży klifów. Ponieważ nasz statek nieco się spóźniał, obserwowaliśmy u nabrzeża zabawę kilku pływaków z delfinem, który pływał w pobliżu wynurzając się co kilka minut by zaczerpnąć powietrza. Wielu z nas usiłowało go sfotografować w momencie wynurzenia. Po około godzinnym oczekiwaniu zjawił się nasz statek i popłynęliśmy w rejs. Nieźle huśtało. Dla wielu osób była to wielka frajda, ale dla niektórych wielkie wyzwanie. Dopiero gdy byliśmy u podnóża klifów, kilkadziesiąt metrów od skał, można było podziwiać ich monumentalne piękno. Niezapomniane wrażenia! Wróciliśmy wieczorem zmęczeni, ale bardzo zadowoleni.
Kazik
----------------------------------------------------------------------------------------------
Wszyscy odbyli
wycieczkę na Cliffs of Moher? Oczywiście, że wszyscy! Przecież one należą
do żelaznego programu zwiedzania Irlandii!
Ale nie każdy miał szczęście i odwagę na oglądanie tego wybrzeża z poziomu wody.
Ale nie każdy miał szczęście i odwagę na oglądanie tego wybrzeża z poziomu wody.
Nasza grupa KAWA czy
HERBATA, trzeba dodać: NIEUSTRASZENI, tym razem zaliczyła
mrożącą krew w żyłach przygodę... Ludzie o słabszych
nerwach nie powinni czytać dalej chyba, że robią to na własną
odpowiedzialność.
Zanim dojechaliśmy do
portu, z którego mieliśmy odbyć REJS ŻYCIA, zwiedziliśmy co było
w naszym zasięgu...
Jesteśmy na
miejscu, oczekiwanie na nasz STATEK umila nam delfin, który zachowuje się,
jak wytresowany - pływa i bawi się z ludźmi przebywającymi w wodzie... A my
czekamy... Morze wzburzone, słońce schowane...
Na wspomnienie tej
wycieczki jeszcze dzisiaj stają włosy ze strachu!
Wchodzimy na łupinkę
zwaną STATKIEM, miny mamy nietęgie, na twarzach grymasy, mające udawać
uśmiechy, ale nic to, RAZ SIĘ ŻYJE!
Niektórzy z nas
wprawdzie mają doświadczenie w tego rodzaju wyprawach morskich, dodają nam
otuchy, opowiadając jak to się pływało wokół Wysp
Kanaryjskich... My wiemy swoje: nie ta wyspa, nie to morze, nie ta pogoda! Huśta naszym
stateczkiem, fala falę goni; A BOSMAN TYLKO ZAPIĄŁ PŁASZCZ I ZAKLNĄŁ - ECH DO
CZORTA... trochę mnie poniosło...
Stoimy przy
burtach, podziwiamy ogrom Cliff-ów od dołu, nie zwracamy uwagi na przemoczone
ubrania, jesteśmy OCZAROWANI...
Wracamy do PORTU już
jako wytrawni ŻEGLARZE, nie bojący się byle SZTORMU, w zanadrzu mamy całą masę
zdjęć i filmów, jakimi nie każdy może się pochwalić. Teraz na serio:
WYCIECZKA (jak zwykle) udana, przeżycia niepowtarzalne, a że dla mnie, szczura
lądowego każda większa fala to sztorm... a co, wolno mi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz